Miód Malina - Kraków


W zeszły czwartek z moim Nolifem wybrałam się na parę dni do naszego pięknego i magicznego Krakowa. Jako, że oboje uwielbiamy jeść, to postanowiliśmy odwiedzić parę krakowskich restauracji. Ostatniego dnia na kolację pożegnalną mieliśmy powtórzyć wizytę w tej, w której spodoba nam się najbardziej.

Przeszliśmy około 5 restauracji i pizzerii. Czasem lepszych czasem gorszych. Między innymi Trzy papryczki, Miód Malina, Pizzeria na Grodzkiej i 2 innych, które były po porostu średnie i nie warto się na nich skupiać.

Wybraliśmy takiej miejsca, w których nie przetrawimy całej miesięcznej wypłaty na przystawki, a w Krakowie naprawdę łatwo na taką trafić.

Pierwszym lokalem był lokal Miód Malina (Klik). Stolik zarezerwowaliśmy wcześniej i to też nie bez problemów. Przyszliśmy i trochę się przestraszyliśmy. Dostaliśmy miejsce przy samych drzwiach zdecydowanie dla ludzi o znacznie mniejszych gabarytach niż nasze. K to kawał chłopa, a ja mu staram się dorównać. Cisnęliśmy się okropnie, Nolife pozieleniał z braku tlenu, w koło kupa ludzi, wszędzie gwar i ciasno, a z kuchni pięknie pachniało. Pierwsza myśl uciekać! Aż pojawiła się przemiła obsługa, która zaproponowała stolik na ogródku... Zgodziliśmy się i wtedy zaczęła się MAGIA!

Piękny klimatyczny dziedziniec w starym budynku, żarzące się świecie na  stołach, zapadający zmrok. Można chcieć czegoś więcej? MOŻNA! Dobrego jedzenia! Ale i tutaj nie było zawodu.
Za pierwszym razem zamówiliśmy:
Z przystawek grzyby leśne z gorącej patelni z rozmarynem, oraz ser kozi zapiekany w cieście filo.
Moje grzybki były podane z chrupiącą zapiekaną bagietką, która wg mnie była odrobinkę przesuszona, lepiej byłoby piec w wyższej temperaturze, a krócej. Oczywiście była opatulona w płócienną szmatkę. Same grzybki - POEZJA! Sos zrobiony idealnie, przywoływał w pamięci babcine obiady na wsi gdy przychodziliśmy z grzybobrania. Kozaki, podgrzybki, kurki i chyba nawet borowik przygotowane w całości lub bardzo dużych cząstkach, co nadawało dodatkowego urokowi podczas jedzenia. Dla mnie 10/10.
Ser kozi w cieśnie bardzo fajny, lekki, ciasto filo oczywiście bardzo chrupiące tak jak powinno być, roszponka, granat i figa idealnie komponowały się w tym daniu. Wszystko smyrgnięte sosem balsamicznym. Bardzo dobre połączenie smaków, Nolife jednak wolałby bez sosu. 

Bardzo szybko pojawiły się na stole dania główne. U mnie przegrzebki na liściach szpinaku, u Kuby polędwica z sosem winno, goździkowym + SZPINAK! (Próbuję nauczyć jeść szpinak mojego faceta, ale mi nie wychodzi!Macie na to jakiś sposób?)

Przegrzebki zrobione w punkt, delikatne, rozpływające się na języku, eksplozja smaku, bardzo dobrze zachowany balans masła, czosnku i wina. Nie można się do niczego przyczepić. Cena trochę ponad 50 zł.

Polędwice poprosiliśmy wysmażoną, w sosie przede wszystkim wyczuwalna nuta goździka dopiero później reszta smaków, ale wiadomo jeśli wybieramy taki sos, to właśnie goździk będzie dominował na języku. Wysmażenie na poziomie takim jak chcieliśmy, prawidłowo. Jakość wołowiny bardzo dobra, nie była to oczywiście wołowina argentyńska, ale była wyśmienita.

Na deser sernik krakowski podawany na ciepło z czekoladą. Cóż, smaczny - bardzo zachwalany przez kelnerkę, ale jednak nie zachwycał. 

Atmosfera na ogródku nie do opisana, przytulenie, kameralnie. Oczywiście pełno ludzi, ale stoliki tak są rozstawione, że nikt nikomu w talerz nie zagląda i możemy poczuć się bardzo swobodnie. W dzień jest przyjemnie, jednak gdy się ściemnia jest niepowtarzalnie! 

Już kolejnego dnia wiedzieliśmy, że ciężko będzie dorównać tej restauracji i mieliśmy rację. Nie spotkaliśmy podobnej, która zachwyciłaby nas tak bardzo. Powtórka była konieczna!

2 wizyta, w końcu musieliśmy sprawdzić czy to nie przypadek. 
Na start dla mnie ser kozi w filo, o którym mogliście poczytać wyżej, więc nie będę się nad nim jeszcze raz rozpisywać. U chłopaka była to bruschetta z pomidrkami, bardzo przyjemna propozycja. Porcja odpowiednia na przystawkę, tak jak trzeba. 

Dania główne, comber z sarniny i polędwica wołowa w sosie pieprzowym + kopytka.

Niepodważalnie comber z sarny jest najlepszą rzeczą jaką oboje jedliśmy! Nie będę się wypowiadała na temat prawidłowości przygotowania ponieważ na sarnie zupełnie się nie znam! Mogę pisać tylko o moich odczuciach, a były bardzo intensywne i przyjemne. Sos figowo-musztardowy pasuje jak najbardziej do tego rodzaju mięsa, lekko słodkawy, ale musztarda przełamuje i nie pozwala dominować na języku. 

Wołowina jak wcześniej usmażona prawidłowo, bardzo dobrego gatunku. Sos pieprzowy ostry, ale taki ma być. Jako dodatek miałam kopytka i było idealnie. Wiadomo, kopytka mają nieco łagodny smak, fajnie się uzupełniały te dwie potrawy.

Na deser panna cotta z owocami i torcik czekoladowy z sosem malinowym. Panna cotta bez zarzutu. Skupmy się jednak na torciku. Dla mnie trochę za słodki, czekolada to nie tylko smak słodki, to  niepowtarzalny aromat, który uwalnia w nas hormon szczęścia. Ja byłabym szczęśliwa jeśli np. sos podany do torcika byłyby kwaskowaty.

Na dodatkową uwagę zasługuje obsługa, która nawet niezręczne sytuacje potrafi przyjąć na klatę i wyjść z nich z klasą. Pierwszego dnia obsługiwała nas bardzo profesjonalna kelnerka, w elegancki sposób podawała wino i napoje. Pani była chyba lekko zestresowana (pierwszy dzień?). Jednak trzeba jej przyznać, ze była super fachowa, miła i pomocna. Za 2 razem mieliśmy pana kelnera, już nieco bardziej na luzie, nawet jak ochlapał nam obrus winem to zrobił to z takim urokiem, że nie można było się złościć i w zupełności nie przeszkadzało to w niczym.

Oceniając całość i obie wizyty 8/10! Osobiście baaaardzo polecam i wiem, że będę tam wracał za każdym razem gdy będę w Krakowie! Jeśli planujecie podróż, to koniecznie na mapie zaznaczanie dodatkowy punkt obowiązkowy - Restauracja Miód Malina ul. Grodzka 40 31-044 Kraków








Orcia

Phasellus facilisis convallis metus, ut imperdiet augue auctor nec. Duis at velit id augue lobortis porta. Sed varius, enim accumsan aliquam tincidunt, tortor urna vulputate quam, eget finibus urna est in augue.

3 komentarze:

  1. krakowskie lokale mają w sobie coś magicznie smacznego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na ogół tak, ale nie wszystkie. :< w jednym musiałam biegać za panią kelnerką aby łaskawie przyjęła zamówienie, a karty sobie sami musieliśmy brać.

      Usuń
  2. Przeczytałam to i zrobiłam się tak głodna, Basia, coś Ty zrobiła! Swoją drogą być może odwiedzę niedługo Kraków, więc może wpadnę! :D

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, gdy zostawisz ślad po sobie. A jeszcze fajniej jak dodasz do obserwowanych. :)