Czy można być szczęśliwą będąc otyłą?





Po pojawieniu materiału o szczęściu w otyłości w pewnej telewizji śniadaniowej, rozpoczęła się dyskusja. Materiał poglądowy możecie znaleźć tutaj: http://pytanienasniadanie.tvp.pl/20404599/czy-mozna-byc-szczesliwa-bedac-otyla

Nie byłabym sobą gdybym i ja nie dodała przysłowiowych 5 groszy. Obejrzałam, zbulwersowałam się. Jak smutnym trzeba być człowiekiem i niestabilnym emocjonalnie, niepewnym swojej wartości aby twierdzić jak Pani Czerwińska, że jej problemy z poczuciem szczęścia skończyły się w momencie gdy zbiła wagę. Nie odbierajcie tego proszę tego jako nagonki. 

Długo się nad tym zastanawiałam, bardzo. Obecnie będę operowała swoim przykładem. Oczywiście zdarza mi się chwila słabości i gorszego samopoczucia. "OMG! Jaka ja jestem gruba! Mam dość!" zdarza mi się tak pomyśleć, ale chwilę później przychodzi myśl, dlaczego się tak czuję? 
- Może ktoś bliski mi coś przykrego powiedział? Jeśli tak, to nie jestem nieszczęśliwa bo jestem otyła, tylko dlatego, że moim bliscy mnie nie rozumieją.
- Może coś nie poszło w pracy? Jeśli tak, to nie jestem szczęśliwa, bo mam problemy zawodowe.
- Może miałam ciężki dzień? Jestem nieszczęśliwa bo jestem ZMĘCZONA.


Kochani jeśli pojawia się Wam myśl, że nie jesteście szczęśliwi bo jesteście grube/grubi, to może warto się zastanowić co się za tym kryje, po rozłożeniu tego na czynniki pierwsze wyjdzie 2 dno. Zapewniam.

Analizuję przestrzeń 30 lat w mojej głowie, pojawiały się przez ten czas hasła "Jestem gruba, jestem nieszczęśliwa bo...":
- Nie mam chłopaka. - bzdura, nie potrafiłam znaleźć swojej połówki dlatego, że młodzi faceci myślą zupełnie innymi kategoriami niż my kobiety. Z wiekiem część z nich dojrzewa i można wyłuskać prawdziwą perełkę. Z czasem przyszła otwartość na świat, na ludzi i myśl, nie pozwolę aby przez moje kompleksy przepadło mi coś fajnego w życiu. 
- Nie mogę się fajnie ubrać!- to też iluzja. Można się ubrać, problemem może być kasa. Czy to w rozmiarze 38 czy rozmiarze 58, należy mieć fundusze na ubrania, a ich nie miałam. Pierwsza praca - słabo finansowana. Dorosłe życie, opłaty, rachunki, lodówka.
- Jestem brzydka - z tego się zaśmiewam dziś w głos. Jak bardzo to się z czasem zmieniło. Uważam się za ładną osobę, potrafię aż być próżna. Pewnie, że nie mam urody Ani Rubik, mam swoją Orciową i bardzo ją lubię. Bycie grubym nie równa się byciu brzydkim czy niezgrabnym.

Chyba to najczęstsze myśli, które pojawiały się we mnie. Wtedy zwalałam wszystko na kark otyłości/nadwagi. Dziś wiem, że może warto zainwestować w psychologa od samego początku, a nie w milion diet i specjalistów.

Do szczęścia trzeba dorosnąć Czytelniku. Jeśli jest ono oparte na wyglądzie zewnętrznym, to jest bardzo kruche i łatwo je stracić.

Kochajmy siebie samych.

xox
Orcia

Orcia

Phasellus facilisis convallis metus, ut imperdiet augue auctor nec. Duis at velit id augue lobortis porta. Sed varius, enim accumsan aliquam tincidunt, tortor urna vulputate quam, eget finibus urna est in augue.

13 komentarzy:

  1. Jak pięknie i mądrze napisane :) Szczęście to nie kasa, figura czy inne materialne/próżne rzeczy. Szczęście musi obudzić się w nas, a dostarczają nam je chwile z ważnymi dla nas osobami, miłość, zrozumienie, własne ambicje i marzenia oraz ich realizowanie oczywiście. Ja jestem jeszcze młoda, szczęścia nie osiągnęłam, ale wiem, że to przyjdzie i na mnie :)
    Pozdrawiam,
    http://rankiemwszystkolepsze.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjdzie na bank! ;) Kwestia tego aby go nie przegapić w natłoku codzienności. :) Dziękuję za odwiedziny Natalio

      Usuń
  2. Ja.... sama nie wiem. Materiału nie oglądałam, na szczęście, bo zapewne też bym się mocno zbulwersowała. Ja źle się czuję sama z sobą i stąd wynika moje nieszczęście. Fakt, że jestem duża, nie mogę się ubrać w to co mnie się podoba, nie podobają mi się moje tłuste nogi i fałdki, to wprowadza mnie w kompleksy, czuję się nieszczęśliwa. Nie uważam, że jestem brzydka choć brak adoracji ze strony ukochanej osoby momentami mnie podłamuje i wątpię w swoje wartości. Moje złe samopoczucie wynika także z tego, że ludzie wkoło mnie gadają, głównie w pracy. Słyszałam już, że nazwali mnie Fioną i to niestety tą shrekową. Dorośli ludzie. W pracy. Żenada. Wiem jednak, że można być szczęśliwym w takim stanie, tak jak piszesz... zazwyczaj jest tak, że to inne zewnętrzne czynniki mają wpływ na nasze samopoczucie a nie fakt, że jesteśmy grubi. Co nie zmienia faktu, że i tak jak nie podobamy się samym sobie, to za bardzo nam to nie pomaga.

    Ważne, że Ty jesteś szczęśliwa :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnieszka, a tak z ciekawości. Jak zareagowałaś na gadanie ludzi w pracy? Może odrobina złośliwości za złośliwość da Ci kopa energetycznego. U mnie działa. Adoracja ze strony ukochanego to jest osobny temat - bardzo trudny. Przez 6 lat sama żyła w związku, w którym facet widział we mnie wszystko co najgorsze i fałdki. Tylko. Przez ten właśnie okres powstała we mnie głęboka depresja. Taka, którą trzeba było leczyć farmakologicznie. Nie jestem terapeutą i nie mam kompetencji doradzać. Wiem jednak po swoich doświadczeniach, że mój Shrek obecnie adorować mnie zaczyna po poście (no wiesz jakim! *wstydniś*). Faceci tak mają, tracą zainteresowanie jak mają za dobrze. Wiem to z najlepszego źródła, od własnego chłopaka. :D

      Usuń
    2. Nie mogłam zareagować w żaden sposób, bo nikt nie potrafi mi powiedzieć tego w twarz. Wtedy miałabym chociaż możliwość obrony, takiej czy innej. Zdarzyła się też sytuacja, że obgadywali koleżankę nie najszczuplejszą, która schudła i kazała się wszystkim macać, bo ma talię. Zaczęli najeżdżać na większych ludzi i szczerze, to byłam w takim szoku i czułam się tak stłamszona ich słowami, że chwilami miałam wrażenie jakby czepiali się też mnie.

      Na szczęście nie jest tak, że mój mąż mówi, że jestem gruba, czy coś, ale... czy trzeba to powiedzieć na głos, żeby przekaz uderzył? Może faktycznie coś jest z tymi facetami, a skoro Twój jest na tyle otwarty, że Ci o tym powiedział, to tylko pogratulować. Co to znaczy jednak, jak faceci mają za dobrze? :>

      U mnie leczenie nie pomaga. Może też dlatego, że z innych powodów się leczę. Co prawda terapii jeszcze nie zaczęłam, bo czekam na miejsce...

      BTW. jak w lato, w sezonie sukienkowym unikasz otarć?

      Usuń
    3. Rozwiązanie jest proste! :D Noszę spodnie! A tak całkiem serio, mam rozwiązanie, które mnie ratuje i lubię je stosować. http://sklep.lida.com.pl/produkt/art-111-majtki-elastilowe-30-den/ :)
      Fajne, nie boli nic a nic.

      Usuń
    4. No to fajnie, ja właśnie mam coś podobnego tylko, że z Gatty. Tylko że jest odgłos ocierania i mnie to wkurza :(

      Usuń
    5. a spróbuj posypać je zasypką dla dzieci, odgłos powinien się zniwelować. :) Do zera na bank nie, ale coś tam zadziała. :)

      Usuń
  3. Ze smutkiem stwierdzę, że w czasie mojego otyłego żywota czułam się kurewsko nieszczęśliwa. Nieszczęśliwa do tego stopnia, że teraz prawie nie mam zdjęć z tamtego okresu, bo je kasowałam, nie mogąc na siebie patrzeć i nie godząc się z tym jak wyglądam. Teraz chciałabym jakieś fotki dla porównania i po prostu ich nie mam, chyba że ktoś z moich znajomych posiada fotografie, na których widać mnie w pełnej krasie. Może to dziwne, że mówię o fotografiach, ale to był taki mój osobisty wyznacznik swojej nieakceptacji. Iluzję szczęścia dawali mi faceci, że niby się im podobam, pitu-pitu, choć potem i tak okazywało się, że i dla nich moja otyłość jest problemem. Jak przypomnę sobie zakupy, to do tej pory się denerwuje, nasuwa mi się na usta "kurwa mać", bo przypomina mi się to całe upokorzenie związane z tym, że największe rozmiary są za małe, a jeśli już coś jest na mnie dobre, to wyglądam po prostu obleśnie. Otyłość była dla mnie takim marazmem, że nawet przestałam się rozwijać pod względem intelektualnym, przeżywając wciąż swoje nieszczęście jako coś, co mnie hamuje. Dopiero kiedy udało mi się schudnąć kilkanaście/kilkadziesiąt kilogramów, to poczułam siłę i ochotę do konfrontacji ze światem, do odważenia się na ambicję, do poszukiwań takiej pracy, która mi odpowiada, a nie tej gorszej i niepasującej do moich kwalifikacji, bo przecież nie pójdę między ludzi, będąc chorobliwym grubasem. Ludzie byli przy mnie dość dyskretni, muszę przyznać, że nie słyszałam jakiejś zastraszającej liczby wyzwisk w moim kierunku, choć wiadomo - zdarzały się komentarze gówniarzy, którzy chcieli zabłysnąć albo (o dziwo) ludzi starszych. Ze złym stanem psychicznym szedł w parze beznadziejny stan fizyczny. W lecie tak puchły mi stopy i kostki, że musiałam powyrzucać moje stare sandały (choć stopy miałam ogólnie wąskie). Jak miałam jechać zatłoczonym autobusem na stojąco, to po prostu się tego bałam, bo na zakrętach czy przy hamowaniu tak mną rzucało, że nie dawałam rady się utrzymać. Teraz nie mam tego problemu, mogę stać ile chcę. Czułam się jak babcia - bezsilna, słaba, chora, choć fizycznie doskwierał mi jedynie nadmiar tłuszczu. Przez ponad rok miałam problem z prawym kolanem, jak je nadwyrężyłam (np. wchodzeniem po schodach na II piętro), to potem przy siedzeniu zaczynało mnie ono tak boleć, że nie mogłam sobie dać rady. Ktoś może mi zarzucić, że zwracam zbyt dużą uwagę na fizyczność, na wygląd, ale kto tego nie robi? Nawet kiedy byłam otyła, to nie byłam aż tak dobrym Samarytaninem, by np. iść do łóżka z kimś, kto by mi nie odpowiadał i uważałabym go za osobę szpetną. Charakter jest ważny, może i najważniejszy ale moim zdaniem wyglądu odrzucić się całkowicie nie da. No, rozpisałam się, ale czytając to co napisałaś, przypomniał mi się cały ten ból, który towarzyszył mojej otyłości. Otyłość odbierała mi siłę, pewność siebie, zdrowie, dając w zamian upokorzenia. Na szczęście doszłam do tego etapu, że wszystkie te negatywne czynniki mogłam skierować w walce przeciwko swojej marnej, grubej rzeczywistości. To co odbierało mi ochotę do życia i siłę, dało mi jednocześnie moc do podjęcia starań o nowe życie. Im gorzej znosiłam otyłość, tym bardziej chciało mi się z nią walczyć. Szanuję to co napisałaś i absolutnie nie mam zamiaru tego negować, bo piszę o swojej perspektywie. Twój tekst obudził we mnie wspomnienia - jednocześnie złe i dobre. Złe, bo tamten okres był dla mnie absolutnie negatywny, dobre, bo dzięki tak żywym widmom przeszłości wiem czego się wystrzegać. Powrotu do niej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo poruszył mnie Twój komentarz. Nasuwa mi się jednak dużo pytań, próbuję postawić się w Twojej sytuacji. To musi być niesamowicie ciężkie doświadczanie gdy zdrowie i fizyczność Cię ogranicza. Chyba w tym sęk, do tematu każdy powinien podchodzi indywidualnie. Ja jestem sprawna, pływam, marszuję, kocham się, jestem zdrowa, mam dobre wyniki badań, akceptuje swoje ciało, czuję się szczęśliwa. Moje ciało nie wpływa w żaden sposób na moje samopoczucie. Kochana trzymaj się i walcz o utrzymanie wagi! Trzymam kciuki!

      Usuń
    2. Dzięki :)
      Z góry Ci się przyznaję, że ukradłam cytat z Twojego wpisu, nie udusisz mnie za karę? :D

      Usuń
  4. Może nie tyle dorosnąć ile zaakceptować siebie i nasze życie. Każdy może być nieszczęśliwy i każdy może być szczęśliwy. To zależy tylko i wyłącznie od nas, a waga nie ma tutaj żadnego znaczenia. Owszem, są osoby, które czuję się źle ze swoją wagą, ale jeśli Ci ona przeszkadza w osiągnięciu szczęścia, to jedyne co możesz zrobić to schudnąć. A jeśli Ci nie przeszkadza, nie pozwól by ktokolwiek wmówił Ci, że jest inaczej :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wystarczy być szczupłym, żeby stać się szczęśliwym, to fakt, ale otyłość niestety dodaje problemów. Po pierwsze zdrowie, bez którego ciężko być szczęśliwym. Otyłość poważnie uszkadza zdrowie prędzej lub później (zwyrodnienia kości, cukrzyca,...), po drugie wygląd. Przyznam, są osoby, których twarz całkiem dobrze znosi kilogramy, ale nie o wszystkich mogę to powiedzieć. I to samo z figurą - tylko niektóre wdzięcznie noszą krągłości. Inne się przelewają wycieńczone swoim ciężarem i gabarytem. W końcu - co nie jest bez znaczenia - "rubensówny" nie są dziś w modzie... Zatem jest parę całkiem ważkich argumentów na rzecz odchudzania, ale ....z dziś na jutro tego nie da się załatwić, a niekiedy prawie w ogóle (hormony), dlatego zawsze warto zacząć od polubienia tego, co się ma - nadmiarowymi kilogramami włącznie. Dobrze, że pokazujesz jak to zrobić!

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi bardzo miło, gdy zostawisz ślad po sobie. A jeszcze fajniej jak dodasz do obserwowanych. :)